Forum www.sshg.fora.pl Strona Główna

www.sshg.fora.pl
Forum dla fanów paringu Severus Snape i Hermiona Granger
 

Misja [NZ]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.sshg.fora.pl Strona Główna -> Fanfiction SS/HG
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Inor
Mistrzyni Eliksirów
Mistrzyni Eliksirów



Dołączył: 01 Paź 2009
Posty: 512
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sypialnia Severusa...
Płeć: Snaperka

PostWysłany: Pon 21:27, 03 Sty 2011    Temat postu: Misja [NZ]

Nie poprawione, ale poprawie w najblizszym czasie. publikuje, bo tu pusto cały czas.

Rozdział pierwszy – Zupełny odlot

Kółka walizki turkotały na jasnych kaflach londyńskiego lotniska. Hermiona z niepokojem zerkała na tarczę ogromnego, elektronicznego zegara na ścianie. „Jeszcze tylko piętnaście minut!”
A czekała ją przecież koszmarna odprawa celna i mnóstwo innych bzdur. Nie znosiła latać, czy to na miotle, czy samolotem, a swój ostatni lot odbyła wiele lat temu, wraz z rodzicami, w innym świecie i (jak się jej teraz wydawało) w innym wymiarze czasoprzestrzennym. Z kamienną twarzą gestapowca na przesłuchaniu udała się, by odebrać bilet, w wewnątrz głowy słysząc tak popularne wśród mugolskich kinomanów słowa:
„Dawno temu, w odległej galaktyce…”
Tak razem z Harry’m zwykli określać wszystko, co zdarzyło się przed Bitwą. Przed wojną i śmiercią starego porządku. Teraz wszystko wyglądało inaczej i Hermiona zdawała się wcale na to nie narzekać.
W zasadzie nie było, czego opłakiwać. Jej rodzice po odzyskaniu pamięci, oświadczyli stanowczo, że Australia przypadła im do gustu tak dalece, że nie mają zamiaru wracać do Europy. Zostali krajowymi specjalistami, od ortodontyki kangurów i pracowali w największym rezerwacie na kontynencie. Hermiona nigdy nie mogła zapamiętać jego nazwy i nie trudziła się tym, mając wiele ważniejszych spraw na głowie. Spotykali się stosunkowo często i pisali do siebie kilometry listów, dlatego, przyzwyczajona już do rozłąki, nie odczuwała niemal ich braku.
Dziwnym trafem spośród jej przyjaciół wojnę przeżyli wszyscy. Oczywiście opłakała Alastora Moody’iego i kilku innych zasłużonych członków Zakonu, jednak ogólny bilans zysków i strat wypadał niezgorzej, a to się liczyło.
Podała dokumenty lekko nieprzytomnej i widocznie znudzonej mulatce z zabawnie niedobranym makijażem i oddała podręczny bagaż do kontroli. Kobieta oddała jej dokumenty zerkając podejrzliwie na pasażerkę i jej sprawdzoną już torebkę.
-Gwarantuję, że nie przewożę w niej bomby, ani zamaskowanych Arabów.
Hermiona ruszyła w stronę samolotu. Trzy lata życia pełnego porażek i niepowodzeń, cmentarzysko kolejnych szans. Otrzymała możliwość wyrwania się z bagna i odnalezienia własnej drogi z dala od hałaśliwych znajomych i przyjaciół, których, mimo szczerego przywiązania, miała serdecznie dosyć.
Gdyby tylko nie ten cholerny samolot!
***
W środku było niezbyt tłoczno, jednak na licznych lotniskach, na których zaplanowano lądowanie, mogły dosiąść się tłumy podróżnych.
Nikt jej nie żegnał, nikt nie machał chusteczką, dłonią czy kubkiem z kawą z okien pobliskiej poczekalni i Hermiona poczuła się cudownie samotna, po raz pierwszy od wielu miesięcy. Jej sąsiad, z siedzenia obok, pogrążony w lekturze gazety biznesowej, zapewne jakiś prawnik lub inwestor giełdowy nie zagadywał jej, nawet na nią nie spojrzał. Była mu za to niewymownie wdzięczna. Na razie nie chciała, aby ktokolwiek przypominał jej o swojej obecności. Odwdzięczyła się tym samym.
Klimatyzacja działała, jak marzenie, czyli kapryśnie. Dużo lepiej radziły sobie stewardessy, widać dobrze naoliwiane, bez zbędnych zgrzytów pokazywały znudzonym pasażerom funkcjonowanie masek i pasów bezpieczeństwa.
Jedynymi zainteresowanymi zdawali się być tylko Hermiona i siedzący obok mężczyzna. W końcu i to przedstawienie dobiegło końca. Ogłoszono bliski start i nakaz zapięcia pasów.
Hermiona przełknęła głośno ślinę, spoglądając przez okno. Wokół samolotu mrowiło się mnóstwo ludzi i maszyn. Odstawiano trap, kliny blokujące koła, zamykano jakieś klapy i usuwano wiele innych obiektów, o nieznanej dziewczynie nazwie. Zdenerwowała ją ta niewiedza i obiecała sobie, że przy pierwszej okazji dokładnie przestudiuje budowę samolotu i lotniska oraz procesy lądowania i startu. Znała już przecież dokładnie prawa i zasady, którymi kierowali się strażnicy celni i personel lotniska, zasady BHP w samolocie i procedury postępowania we wszystkich kryzysowych sytuacjach. Teraz, dla uspokojenia nerwów, powtarzała je w myślach raz, za razem. Była też pewna, że poradziłaby sobie z pilotowaniem samolotu, o ile nie zemdlałaby na widok otwierającej się przed nią przestrzeni.
Jednak to wszystko, mimo usilnych starań, ani nie zmniejszało jej paniki, ani nie poprawiało humoru. Wzięła kilka głębokich oddechów czując, że maszyna rusza z miejsca. Zamknęła oczy oczekując na piekło. Wyobrażała sobie, jak samolot rozpędza się, jak asfalt lotniska ucieka spod jego kół, jak powoli zaczyna się unosić,
Żołądek podjechał jej do samego gardła, a potem opadł do pięt, gdy wreszcie poczuła, że unoszą się w powietrze. Robiło jej się słabo. Mdliło ją ze strachu. Zerknęła ukradkiem na siedzącego obok niej mężczyznę i całe przerażenie ustąpiło miejsca zaskoczeniu, czy wręcz szokowi.
Zaciskając dłonie na poręczach siedzenia, z zamkniętymi oczami i wyjątkowo nieszczęśliwym wyrazem twarzy, razem z nią w podniebną podróż ruszał Severus Snape.
Teraz naprawdę było jej słabo. Pokład zaczął wirować, a gdy wszystko ogarnęła przyjemna, miękka ciemność, usłyszała z oddali czyjeś przekleństwo i poczuła palce, zaciskające się w żelaznym uścisku na jej karku, który błyskawicznie został przygięty do jej kolan.
Gdy tylko gwałtowny napływ krwi go mózgu zdołał ją ocucić, ręka zniknęła, a Severus Snape wyprostował się w siedzeniu. Samolot trzymał już poziom i pion, co oznaczało, że niepokojące manewry dobiegły chwilowo końca.
-Pij – usłyszała i jak przez mgłę zobaczyła podstawianą jej do ust szklankę. Posłusznie wypiła łyk lub dwa i zachłysnęła się płynem.
Snape skrzywił się z niesmakiem.
-Co to było? – Zapytała Hermiona.
-Whisky. Wyjątkowo cienka. Doprawdy, Granger twoja inteligencja i instynkt samozachowawczy są imponująco nikczemne.
-Doprawdy, profesorze Snape – odcięła się przytomniejąca już dziewczyna – pańskie maniery i sposób udzielania pierwszej pomocy nakłaniają do rozmyślań o darwinowskiej teorii ewolucji.
Mistrz Eliksirów wykrzywił się jeszcze paskudniej, ale nic już nie powiedział.
Hermiona wyprostowała się i spróbowała spojrzeć w jego stronę, ale natychmiast tego pożałowała. Znów zbladła i musiała poświęcić dłuższą chwilę na opanowanie licznych, targających nią emocji, wśród których pierwsze skrzypce grał gniew, a drugie - żądza mordu.
-Znowu masz zamiar zemdleć, Granger? Jeśli tak, to poszukaj sobie innej niańki, ja umywam ręce. Tylko zapnij pasy, bo nie mam zamiaru zbierać cię z podłogi.
-Obejdzie się profesorze.
-Mam taką nadzieję. Nie mam zamiaru łamać przepisów o tajności, tylko po to, żeby rzucić na ciebie zaklęcie trwałego przylepca.
Hermiona przewróciła oczami i wpatrzyła się w widok za oknem. Minęło kilka cudownie cichych minut.
Było jej wstyd. Po pierwsze z powodu swojego omdlenia, spowodowanego nie tyle emocjami, co zmianą ciśnienia przy starcie, zaś po drugie ze względu na własne zachowanie zaraz po nim, gdy dała się wciągnąć w słowne gierki dawnego profesora Hogwartu. Wiedziała, że nie ma z nim szans.
Zerknęła dyskretnie w jego stronę i stwierdziła, że mimo upływu lat wcale się nie zmienił. „Poprawka – pomyślała – nie postarzał się”.
Bo zmian było rzeczywiście niemało. Z zadowoleniem zauważyła, że Mistrz Eliksirów wreszcie wyleczył się ze swojej fryzjerofobii i udało mu się nadać fryzurze ludzki, a nawet twarzowy wygląd, (jeśli coś takiego można powiedzieć o człowieku z wielkim jak Wieża Eiffla nosem i spojrzeniem bazyliszka). Dostrzegła, że elegancka czerń, która przylgnęła do jego wizerunku przez te wszystkie lata w Hogwarcie naprawdę mu pasuje i w czarnej koszuli oraz spodniach od garnituru wygląda naprawdę schludnie. Choć może „schludnie” niekoniecznie było tym słowem, które przyszło pannie Granger do głowy, jednak tak właśnie wolała myśleć. Zarumieniła się lekko, gdy ich spojrzenia się spotkały, a jej dawny profesor uśmiechnął się drwiąco.
-Nie będę panu przeszkadzać – wymamrotała, mocując się niezdarnie z zapięciem pasa.
-Nigdzie się stąd nie ruszysz Granger – syknął – i nie odepniesz tego, dopóki ja ci na to nie pozwolę.
-Doprawdy? –Prychnęła, marszcząc brwi.
-Doprawdy.
Opadła na siedzenie, zrezygnowana i upokorzona. Nie chciała robić kolejnych scen i ściągać na siebie uwagi całego pokładu, łącznie z pilotami i ukrytymi wśród pasażerów antyterrorystami. Była pewna, że Severus Snape, jeśli zechce (a nastąpi to, gdy tylko da mu po temu powody), potrafi postawić na nogi cały powietrzny personel. Nie chciała, aby samolot lądował awaryjnie tylko, dlatego, że jej zachciało się zmienić miejsce, lub odpiąć pasy. Została, więc ku większemu osobistemu upokorzeniu.
Gdy spojrzała w jego stronę dostrzegła, że Severus uśmiecha się tryumfalnie.
-Dlaczego pan to robi?
-Co takiego, Granger?
-Stara się pan mnie upokorzyć.
-Ponieważ to zabija nudę. Ponieważ to dziecinnie proste. Ponieważ mnie to bawi. Ponieważ ty, wraz ze swoimi przyjaciółmi, starałaś się to zrobić przez wszystkie lata szkoły. Jak widzisz, jest wiele powodów. Na tyle dużo, aby przekonać nawet mnie. I zwracaj się do mnie, jak należy, Granger.
-To znaczy? – Wydusiła z trudem dziewczyna, nie patrząc w jego stronę.
-Myślę, że per „profesorze” zadowoli moje ego dostatecznie.
-Przecież już pan nie uczy… profesorze.
-Ma pani tę pewność? – Zapytał, marszcząc brwi.
-W zasadzie nie.
-Więc bezpieczniej chyba stosować się do etykiety, panno Granger. Chyba, że to panią przerasta…
Hermiona zrozumiała teraz, że nawet będąc uprzedzająco grzecznym, można wystawić drugą osobę na próbę cierpliwości.
-Bynajmniej, profesorze nawet, jeśli to nie jest etykieta, tylko pański kaprys.
-Kaprys, nie kaprys, ale mam prawo do szacunku.
-Jakby już go pan nie miał – mruknęła.
Snape zmarszczył brwi i spojrzał na nią dziwnie, tak, że czym prędzej odwróciła wzrok.
Snape zamówił u przechodzącej stewardessy dwa kieliszki czerwonego wina.
Teraz z kolei brwi Hermiony podjechały wysoko do góry.
-Wydaje się pani zdziwiona, panno Granger. Mogę wiedzieć, czemu?
-Zamówił pan wino…
-Również dla pani, tak, oczywiście. Chyba nie podejrzewa pani, Granger, że jestem zupełnym ignorantem w sprawach towarzyskich?
Mówiąc to, uśmiechał się krzywo, wyraźnie z niej drwiąc.
Twarz Hermiony zastygła w wyrazie zdziwienia. Snape i sprawy towarzyskie? Prędzej podejrzewałaby Harry’ego o plany ślubu z Draco Malfoy’em.
-Nie, oczywiście, że nie – odpowiedziała w końcu, otrząsając się z zaskoczenia.
-Teraz moja kolej – powiedziała nagle, odzyskując rezon.
Snape popatrzył na nią, zupełnie jakby spadła z Księżyca.
-Teraz moja kolej na zadawanie pytania –wyjaśniła spokojnie, odbierając wino z rąk długonogiej kobiety w mini.
-To jakaś gra, Granger, czy żart? Jeśli to żart, to w wyjątkowo złym guście – stwierdził cierpko.
-Raczej gra. Nazywa się bardzo prosto: „Pytanie, za pytanie”. Tym sposobem zyskałam dodatkowe pytanie.
-Śmiem podejrzewać, że wymyśliła ją pani na poczekaniu. Jednak… niech będzie. Podejrzewam, że nim ta podróż się skończy, pożałuje pani swojego pomysłu.
Uśmiechnął się złowrogo, a po plecach Hermiony przeszły dreszcze zgrozy. Teraz była pewna, że wpakowała się w niezłą kabałę i nie będzie jej łatwo się z niej wykaraskać…
-Dokąd pan leci? – Zapytała po chwili.
-Do pracy.
-To nie była odpowiedź na moje pytanie – oburzyła się Hermiona.
-Była. Musi się pani nauczyć formułować swoje myśli w sposób wystarczająco ścisły, by ich odbiorca nie zrozumiał ich omylnie.
-Jestem pewna, że zrozumiał je pan tak, jak trzeba i robi to z czystej przekory.
Mina Severusa Snape’a mogła wyrażać wszystko. Albo zupełnie nic.
-Już się pani znudziło?
-Myślę, profesorze – warknęła. – Przy okazji: mam kolejne pytanie gratis.
Mistrz Eliksirów prychnął i powrócił do przerwanej lektury.
-Jak się nazywa miejsce, do którego pan zmierza?
-Szkoła.
-Znów pan to robi!
-Ciekawy jestem, co, Granger.
-To nie było pytanie – dodał szybko, widząc, jak na jej twarzy wykwita wyraz tryumfu.
-Dobrze, więc! Gdzie pan wysiada? W jakim kraju, na którym lotnisku!?
-Zapewniam, że dokładnie tam, gdzie pani, Granger.
-Skąd pan wie, dokąd lecę? – Zapytała, patrząc na niego podejrzliwie.
-Wygląda na to, że mogę zadać pani dwa dodatkowe pytania. A odpowiedź jest dziecinnie prosta, nie wiem, jak mogła pani nie zauważyć, że wszyscy pasażerowie zajmujący miejsca od pierwszego do dwunastego, wysiadają na ostatnim lotnisku. Numer mojego miejsca, to pięć, więc pani z pewnością…
-Niech pan przestanie drwić!
Zrozumiała, że ten człowiek zrobi wszystko, żeby zabawić się jej kosztem, a ona nie jest w stanie go przed tym powstrzymać.
-Po co leci pani do tak… nieprzyjemnego kraju?
-Podobnie, jak pan: do pracy.
Snape zachował kamienną twarz, lecz (jak podejrzewała Hermiona) w duchu zacierał dłonie, knując kolejną intrygę.
-Rozumiem… A nie mogła pani podróżować w wygodniejszy sposób? Wie, pani: teleportacja…
-Jakby pan nie wiedział, profesorze Snape, że TAM nie można się aportować. A tłuc się pociągiem, z jakiegoś granicznego państewka nie miałam zamiaru.
Snape uśmiechnął się lekko, jednym ze swoich słynnych uśmieszków.
-W kraju nie było pracy dla tak… wybitnego umysłu?
-Proszę mi uwierzyć, była. Z resztą, co to pana obchodzi?
-Uwierz mi, bardzo mnie to obchodzi, Granger. Podróż będzie długa, nie mam zamiaru zanudzić się na śmierć. Widzi pani, wydaje mi się, że przed czymś pani ucieka…
-Skąd ten wniosek?
-Z pani zachowania. Przypomina pani osaczoną zwierzynę, Granger. Pragnę zauważyć, że nie odpowiedziała pani na moje pytanie, a już zadała własne…
-Pan nie zadał żadnego pytania.
-Więc powtórzę je jaśniej, a potem zadam te, należące mi się z racji pani głupoty i bezmyślności. Przed czym pani ucieka?
-To pytanie osobiste.
-Owszem. Proszę odpowiedzieć.
-Nie pański interes.
-To nie była odpowiedź i dobrze pani o tym wie, panno Granger.
-W takim razie nie odpowiem wcale.
Snape uśmiechnął się wyjątkowo paskudnie.
-Och, zapewniam panią, odpowie pani, bo chce zadać mi kilka pytań, które aż cisną się na usta w obecnej sytuacji.
-Myli się pan, profesorze. Tymczasem muszę pana na chwilę opuścić.
-A jednak pani ucieka – wykrzywił się złośliwie.
Nie skomentowała tego, lecz ruszyła w stronę toalety. Z ulgą zamknęła za sobą drzwi i oparła czoło o chłodne płytki.
Ten dzień był jednym, wielkim koszmarem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dirke
Kandydat na mięsko kociołkowe



Dołączył: 16 Mar 2011
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Snaperka

PostWysłany: Śro 23:29, 16 Mar 2011    Temat postu:

Bardzo podoba mi się ten rozdział. Na prawdę lekko i przyjemnie się go czyta. Spotkanie Hermiony i Severusa w samolocie? Zapowiada się interesująco. Dziwi mnie tylko, że dziewczyna od razu nie rozpoznała siedzącego koło niej faceta. Rozumiem, że czytał gazetę, no ale nie przykrywał nią chyba całej twarzy? A może ja coś nie tak zrozumiałam... Ogólne wrażenie bardzo pozytywne, lubię teksty przy których można się rozluźnić i uśmiechnąć, a ten do nich należySmile. Fragment z dentystami w roli ortodontów dla kangurów, z Arabami w torebce, Snape wciśnięty w fotel i kurczowo trzymający się oparcia- bomba! Ciekawi mnie dokąd też oni się wybierają i jak dalej potoczy się ich gra w pytania.
Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy.
Dirke


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.sshg.fora.pl Strona Główna -> Fanfiction SS/HG Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
deox v1.2 // Theme created by Sopel & Download

Regulamin