|
www.sshg.fora.pl Forum dla fanów paringu Severus Snape i Hermiona Granger |
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
coolness
Mistrzyni Eliksirów
Dołączył: 03 Paź 2009
Posty: 443
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z lochów... Płeć:
|
Wysłany: Pią 20:29, 19 Mar 2010 Temat postu: Mugolskie przedszkole [NZ][Prolog+2/~10] |
|
|
A więc tak. Opowiadanie to pojawia się także na mugolskie-przedszkole.blog.onet.pl Tam będzie wklejane w pierwszej, nieprawionej wersji, tu w poprawionej. Na razie jednak wklejam tak jak tam. Bety na razie nie mam.
Mugolskie przedszkole
Prolog
Na ulicy Abbey Road, mieszczącej się w północno-zachodniej części Londynu, tuż przy Abbey Road Studios, gdzie niegdyś znany zespół rockowy „The Beatles” nagrywał swoje albumy, mieściło się małe przedszkole. Naprawdę było małe. Szary budynek z siedmioma pomieszczeniami – nic więcej. Szatnia, stołówka, dwie łazienki i trzy sale przedszkolne – to było całe przedszkole. Nic niezwykłego, prawda?
A jednak coś w tym miejscu było innego. Przedszkole to należało do zwyczajnych – chodziły do niego normalne dzieci, nie mające zielonego pojęcia o magii. No oczywiście po za opowieściami o królewnach, rycerzach, smokach i złych czarownicach. Ale to były bajki, a nie prawdziwa magia. „Inność” tego przedszkola polegała na tym, że znakomitą większość kadry przedszkola stanowili niegdysiejsi czarodzieje. Czarodzieje, którzy po stracie magii, rozpoczęli pracę w mugolskim miejscu. Dodając sobie otuchy, pozostali przy sobie. Nie byli charłakami, co to, to nie. Gdyby ich nazwano charłakami, trzeba by tak mówić o wszystkich czarodziejach.
Po pokonaniu przez Harry’ego Pottera Voldemorta, nastąpiło wielkie wyładowanie magiczne – magia odeszła i już nie wróciła. Czarodzieje stracili coś, bez czego wcześniej nie wyobrażali sobie życia. Część nauczyła się żyć bez magii, inni umarli po stracie tej najlepszej kochanki, która wcześniej zawsze była przy nich. Ofiar wojny było wiele, jednakże to było nic w porównaniu z tym ilu czarodziejów umarło po stracie magii. Magia była dla niektórych jak narkotyk – bez niej nie radzili sobie. To była klęska na skalę światową. Najwięcej umarło czarodziejów czystokrwistych. Już wcześniej było ich niewielu, teraz została zaledwie garstka.
Niegdysiejsi czarodzieje, którzy przeżyli, wtopili się w otoczenie. Porzucili swe długie szaty, zastępując je zwykłymi jeansami i t-shirtami. Zaczęli pracować w miejscach mugolskich. Rozpoczęli życie u boku osób niemagicznych, nie tracąc jednak kontaktu z ludźmi swojego pokroju. Ich dzieci wychowywały się z dziećmi mugoli – coś co kiedyś niektórym wydawało się nierealne, teraz było jak najbardziej na miejscu. Dzieci czarodziejów już nie wierzyły w magię, nie w taką prawdziwą. Magia była dla nich jedynie bajką.
W szarym przedszkolu na Abbey Road, pięciu z siedmiu pracowników było niegdyś czarodziejami. Pozostałymi dwoma byli najzwyklejsi mugole, którzy nie mieli nigdy dowiedzieć się o magii. Żyli w błogiej nieświadomości, że kiedyś istniała inna społeczność, mająca zupełnie inne zwyczaje niż oni.
Do tego przedpola, znajdującego się w Londynie, wchodziło się przez niegdyś brązowe drzwi. Teraz były one ozdobione, choć „ozdobione” nie jest w tym wypadku dobrym słowem, graffiti, głoszącymi sprośne teksty. Chuligani, zawsze i wszędzie, niezależnie od czasów, istnieli i prowadzili swą działalność, niszcząc wszelkie przybytki dobra publicznego i nie tylko.
Dwa, niewielkie okna przedszkola wychodziły na ulicę, reszta na mały ogródek, w którym mieścił się plac zabaw – dwie huśtawki i piaskownica.
Tak się zdarzyło, że dnia, kiedy po końcu nastąpił wreszcie początek i powoli zaczęły toczyć się wydarzenia, zmierzające do przywrócenia porządku w świecie czarodziejów i powrotu magii, była brzydka, wręcz paskudna pogoda. Padał deszcz, wiał wiatr i było okropnie zimno. Nic więc dziwnego, że wszystkie dzieci schroniły się w przedszkolu, gdzie przeprowadzały z nimi zajęcia przedszkolanki.
Wyjątek stanowiła mała, sześcioletnia dziewczynka o czarnych, długich włosach. Sara Snape – tak się nazywała. Sześciolatka ta była dzieckiem najzwyczajniej w świecie dziwnym. Była córką niegdysiejszego czarodzieja, nie wierzyła w magię, nienawidziła bajek, uważając je za stek bzdur i była poważna jak na swój wiek. Jej czarne włosy sięgały do ramion, niebieskie oczy niebywale iskrzyły się, kiedy opowiadała o czymś z ożywieniem, gestykulując. Przez lekko zadarty nosek do góry sprawiała wrażenie nieco kapryśnego dziecka. Jednak nadawało jej to pewnego uroku i każdy kto na nią spojrzał, mówił: Patrzcie jakie śliczne dziecko! Na pewno wyrośnie na piękność! Mówili tak o niej, choć nie była obdarzona specjalną urodą.
Korzystając z nieuwagi przedszkolanki, która próbowała zaprowadzić porządek wśród sześcioletnich dzieci, dziewczynka wymknęła się na dwór i usiadła na huśtawce. Podwinęła nogi, które po chwili objęła ramionami i leciutko zaczęła się bujać. Siedząc tak, myślała. O życiu, o śmierci… Tematy dość niezwykłe jak na tak małe dziecko. Jednakże Sara była wychowywana w dość nietypowej rodzinie. Mimo że magii już nie było, jej ojciec uparł się, że wychowa ją tak, jak na arystokratkę przystało. Sztywne reguły, określone zachowania, kodeks rycerski – to wszystko miała wpajane od wczesnego dzieciństwa. Jej matka nie żyła – zabiła ją niemożność czarowania. Życie bez magii okazało się dla niej zbyt trudne. Wychowywał, a raczej kształcił ją ojciec. Nie interesowały go jej uczucia, smutki, radości – chciał tylko by przestrzegała pewnych reguł i robiła to, co się od niej wymagało. Dziewczynka nigdy nie zaznała ojcowskiej miłości, a matka umarła gdy była jeszcze niemowlęciem. Dlatego też dorosła zbyt wcześnie, nigdy nie miała prawdziwego dzieciństwa.
Samotna łza spłynęła po policzku Sary. Mimo tego wszystkiego szanowała i kochała swojego ojca – był dobrym człowiekiem. A teraz już nie żył. I on nie potrafił wytrzymać aż tak długo bez magii, o której ona nie wiedziała, że kiedyś istniała. Nie wierzyła w nią nawet w typowo dziecięcy sposób.
Wiedziała, że teraz opiekę nad nią przejmie wuj. Nie chciała tego. Nie znała go, ale słyszała o nim już wcześniej wiele najróżniejszych rzeczy. Jedno było wspólne we wszystkich opowieściach, które o nim słyszała – nie był miłym człowiekiem.
Sześciolatka spojrzała na zegarek, który nosiła na nadgarstku lewej dłoni. Zbliżała się szesnasta.
A więc zaraz przyjdzie, pomyślała dziewczynka i zeskoczyła z huśtawki. Szybkim krokiem skierowała się do przedszkola. Zaraz miał przyjść po nią nieznany jej wujek i wolała uniknąć pytań pani przedszkolanki gdzie była.
Wślizgnęła się do budynku, a później do sali, w której była jej grupa. Rozejrzała się. Najwyraźniej nikt nie zauważył jej nieobecności, ani powrotu. Odetchnęła.
Niewiele później rozległo się pukanie do drzwi, a kiedy te stanęły otworem, do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna, ubrany całkowicie na czarno. Jego długie czarne włosy były związane w kucyk, a czarne oczy spoglądały z niechęcią na świat. Usta miał skrzywione w grymasie, jakby przyjście tu było czymś najgorszym, co można było zrobić.
- Przyszedłem po Sarę Snape – odezwał się głosem mrożącym krew w żyłach.
Przedszkolanka wstała z miejsca, w którym bawiła się z jakimś małym, brązowowłosym chłopcem.
Brązowe oczy napotkały czarne.
- Hermiona Granger.
- Severus Snape.
Dwie wypowiedzi rozległy się w tym samym czasie. Oboje byli zaskoczeni z tego spotkania. Nie spodziewali się go w najmniejszym stopniu. Ale przecież nie można przewidzieć co sprezentuje nam los.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez coolness dnia Śro 16:51, 12 Maj 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
coolness
Mistrzyni Eliksirów
Dołączył: 03 Paź 2009
Posty: 443
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z lochów... Płeć:
|
Wysłany: Czw 23:04, 25 Mar 2010 Temat postu: |
|
|
Betowała Loss :*
Rozdział 1
Przyszłość - coś, o czym nic nie wiemy. Nie mamy pojęcia, co stanie się za rok, czy następnego dnia. Przyszłość jest czymś, co dopiero nadejdzie. Nie zastanawiamy się nad nią, przyjmując z góry, że będzie co będzie lub będzie to, co miało być. Czasami jednak następuje coś, czego się nie spodziewaliśmy. Czasami los bywa kapryśny i spotykamy osobę, której nie dość, że nie spodziewaliśmy się spotkać, to nie zamierzaliśmy zaaranżować sytuacji, w której ją widzimy. Cóż - nie mamy wpływu na to, co dostajemy od losu.
Snape nie nadaje się na ojca, to była pierwsza myśl około dwudziestoletniej kobiety o brązowych, nieujarzmionych włosach. I nie sądzę, aby z własnej woli zgodził się na "ojcowanie".
- To córka mojego zmarłego brata - wytłumaczył chłodnym tonem Severus Snape, jakby wiedząc, o czym myśli jego była uczennica. - Powołując się na testament, nasz wspólny, siwowłosy przyjaciel, lubiący dropsy cytrynowe, nakazał mi się nią zająć. - Tu mężczyzna skrzywił się ostentacyjnie. - Nie wiedziałem, że panna Wiem-To-Wszystko odnalazła swe powołanie w opiekowaniu się dziećmi - dodał po chwili.
Zaśmiała się cicho. Dobrze było wiedzieć, że choć tyle się zmieniło, niektórzy pozostali tacy sami.
- Nie wiedziałam, że pan... - zaczęła, z lekka się wahając.
- Dokończ, Granger. - To zabrzmiało jak rozkaz.
- Że pan żyje i, że Dumbledore też - dokończyła.
Teraz to on się zaśmiał, cicho i niemalże ironicznie.
- Czasami mam wrażenie, że Albus przeżyje nas wszystkich - powiedział. - A ja... Myślałaś, że nie poradzę sobie bez magii? - zapytał.
Jej mina mówiła sama za siebie.
- Tak myślałaś. - Znów się zaśmiał. Jego śmiech był przerażający. Nie brzmiał radośnie, ani opętańczo - był po prostu lodowaty, tak samo jak jego właściciel.
- Sara, podejdź tutaj! - Kobieta odwróciła się w stronę bawiących się dzieci, wołając czarnowłosą dziewczynkę. Nawet tak krótka rozmowa z byłym Mistrzem Eliksirów była dla Hermiony męcząca. Snape był po prostu specyficznym człowiekiem.
Czarnowłosa sześciolatka podbiegła do dwójki dorosłych.
- Tak? - spytała.
- Wujek przyszedł cię odebrać - odpowiedziała przedszkolanka.
- Aha - powiedziała dziewczynka i spojrzała swoimi wielkimi, niebieskimi oczami na czarnowłosego mężczyznę.
- Chodź, idziemy - rzekł Snape, odwracając się i nie czekając na bratanicę, ruszył do drzwi. Po chwili już go nie było. Sara, chcąc nie chcąc, pobiegła za nim.
- Czy ja przed chwilą widziałem Snape'a? - Do pomieszczenia wpadł mężczyzna, zajmujący się zazwyczaj cztero- i pięciolatkami.
- Niebywałe, nieprawdaż? Sara Snape... Powinnam zorientować się, że musi być z nim spokrewniona... Naprawdę, nie myślałam, że on wciąż żyje. Kto, jak kto, ale Snape zawsze traktował magię, jak najczulszą kochankę, bez której nie da się żyć.
- Wow! - Rozległ się gwizd ciemnowłosego mężczyzny. - Hermiono, nie poznaję cię. Cóż za porównanie!
- Najwyraźniej zbyt dużo przebywam z tobą, Blaise - zaśmiała się kobieta.
- Na Merlina! To chyba prawda! Stanowczo zbyt dużo czasu spędzamy razem. Staję się zbytnio gryfoński. Kiedyś obrażanie ciebie przychodziło mi tak łatwo... A teraz...! - jęknął Zabini.
- Czyżbyś żałował?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo.
Zaśmiali się oboje.
Kiedy po wojnie okazało się, że przypadło im pracować w tym samym mugolskim przedszkolu, oboje podchodzili do tego sceptycznie. Mimo, że koniec końców walczyli po tej samej stronie barykady, to jednak dawne relacje pozostały.
Blaise Zabini został wydziedziczony przez rodzinę, kiedy jawnie postawił się i postanowił nie dołączać do Tego-Którego-Imienia-Niewolno-Wymawiać. Wkrótce też dołączył do Zakonu Feniksa, zasilając szeregi Jasnej Strony. Próbował otworzyć oczy swojemu przyjacielowi - Draco Malfoyowi, jednak to nie odniosło zamierzonego skutku. Malfoy, mimo, że wojnę wygrała Jasna Strona, przeżył. Jednak zmarł niewiele później z braku magii.
Jakież było zdziwienie byłej Gryfonki i byłego Ślizgona, kiedy okazało się, że mają parę wspólnych tematów. Na początku jednakże docinali sobie non stop, walcząc jak pies z kotem. Dopiero później dawna wrogość wyparowała, a zastąpiło ją coś na kształt przyjaźni.
- A swoją drogą co u Harry'ego? Nie widziałem go już dawno - zapytał Blaise, przerywając ciszę, która zapadła.
- Harry cię unika, więc nie dziwię się, że go nie widziałeś - powiedziała Hermiona.
- Ale dlaczego? - Mężczyzna zrobił minę, mówiącą: "Nie mam pojęcia dlaczego tak robi".
- Wiesz, myślę, że gdybyś rok temu nie próbował go poderwać i udowodnić mu, że jest gejem - zaczęła, próbując powstrzymać się od śmiechu - to może istniałaby szansa, byście mogli egzystować obok siebie. Nie mówię, oczywiście, że moglibyście zostać przyjaciółmi, bo to - znając wasze charaktery - byłoby niemożliwe...
- A moja wina? To była taka kusząca opcja... A skąd wiesz, że on mi się naprawdę nie podobał?
- Ginny - dobiegła go krótka odpowiedź.
- Hmm? A dokładniej można?
Westchnęła.
- Podoba ci się Ginny - stwierdziła brązowowłosa kobieta.
Jedna brew Blaise'a powędrowała do góry, pokazując tym samym, że jej właściciel jest zaskoczony takim stwierdzeniem. Po chwili oznaki zaskoczenia zostały zastąpione irytacją.
- Jesteś zbyt dobrą obserwatorką i masz zbyt dużo wolnego czasu. Znalazłabyś sobie kogoś i nie wtrącała się w sprawy innych - warknął, jakby obrażony.
Zaśmiała się. Znała go zbyt dobrze, by wiedzieć, że nie chciał jej urazić.
- Powoli dochodzę do wniosku, że na tym świecie brakuje dla mnie drugiej połówki - spoważniała.
- A Ron?
- Nie żartuj, proszę. To, że byliśmy razem za czasów szkolnych - mówiąc o Hogwarcie, posmutniała - nic nie znaczy. Ron to już przeszłość. Ani ja do niego nic nie czuję, ani on do mnie. A teraz wybacz - dokończymy rozmowę później, po pracy. Oboje zaniedbujemy swoje obowiązki.
I tak kończąc, Hermiona poszła zająć się sześciolatkami.
- Kawa to coś, czego było mi trzeba. - Na twarzy Hermiony malował się wyraz błogości.
- Wiem - odpowiedział jej towarzysz, śmiejąc się cicho.
Był już wieczór, pracę skończyli zaledwie godzinę wcześniej. Siedzieli teraz w kawiarence, niedaleko parku.
- Blaise, wybacz, że pytam, ale czy zamierzasz coś zrobić w sprawie Ginny? - spytała brązowowłosa kobieta, pociągając spory łyk napoju. Ciepło gorącego płynu rozeszło się po jej organizmie. Westchnęła z przyjemności.
- Nie wiem... - Naprawdę nie wiedział.
- Pierwszy raz czujesz się niepewny w sprawach męsko-damskich? - zapytała.
Skinął potwierdzająco głową.
- Trafiło cię - stwierdziła.
- Trafiło co? Nie rozumiem...
- Ona ci się nie podoba. - Zrobił oburzoną minę - Ty ją kochasz - dokończyła Hermiona.
- Nie prawda! - Teraz naprawdę się oburzył. Jak śmiała sugerować coś takiego? On nigdy się nie zakochał i miał zamiar pozostać taki sam w tych sprawach, jak zawsze. Przelotne miłostki? Proszę bardzo. Ale miłość? Nigdy w życiu! Ona mu się tylko podobała.
- Nie masz co zaprzeczać. - Kobieta powoli dopiła kawę i wstała.
- Przemyśl to - rzuciła na odchodnym.
Malutkie mieszkanko, położone piętnaście minut drogi od przedszkola na Abbey Road kojarzyło jej się ze wszystkim. To był jej dom. To tu przychodziła codziennie po pracy i przyjmowała gości. Tutaj także czuła się najlepiej ze wszystkich znanych jej miejsc. Jak mawiają - wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
Nie było duże, lecz w sam raz na jej zapotrzebowania. Składało się z małej kuchni, niewielkiego saloniku, sporych rozmiarów łazienki i sypialni.
W kuchni znajdował się jedynie stół, dwa krzesła, mikrofalówka, lodówka i toster - standardowe wyposażenie dla tego pomieszczenia w domu zapracowanej, samotnej kobiety.
W salonie stała zielona kanapa. Ten kolor dominował w całym mieszkaniu. Praktycznie wszystko takie było. Zaczynając od ciemnozielonego stołu w kuchni, a kończąc właśnie na jasnozielonej kanapie. Przyjaciele śmiali się z niej często, że Tiara Przydziału wiele lat wcześniej, dokonała złego wyboru i że powinna była wylądować w Slytherinie. Gryfoni przecież nie powinni lubić koloru zielonego!
Naprzeciwko, na małej szafeczce z trzema szufladami, stał telewizor. Hermiona codziennie wieczorem siadała przed nim na kanapie i oglądała wiadomości, chcąc się dowiedzieć, co takiego dzieje się na świecie. Oprócz telewizora i kanapy, znajdował się tu także sporych rozmiarów regał, oczywiście cały zapełniony najróżniejszymi książkami - magicznymi i mugolskimi. Z biegiem czasu chęć dowiedzenia się wszystkiego nie opuściła Hermiony.
Łazienka była sporych rozmiarów. Znajdowała się tu i wanna, i prysznic. Lustro w kształcie serca - prezent od Ginny - wisiało nad umywalką.
W sypialni - podwójne łóżko, choć brązowowłosa żyła samotnie.
To był właśnie jej dom.
Już kiedy wkładała klucz do drzwi, wiedziała, że coś jest nie tak. Wchodząc do swojego mieszkania była o tym przekonana. Pierwszym, co dostrzegła była dziwnie znajoma postać siedząca na jasnozielonej kanapie w salonie.
- Zadziwia mnie pan, profesorze Dumbledore. Magii już nie ma, a pan nadal potrafi wejść do pomieszczenia bez zgody jego właściciela, kiedy jest ono zamknięte na klucz. Jak pan to robi? - odezwała się, zdejmując płaszcz. Jej oczy straciły blask - jak zawsze, kiedy mówiła o magii.
Stary czarodziej uśmiechnął się jedynie w odpowiedzi.
- Tak myślałam, że pan nie odpowie - stwierdziła, podchodząc i stając naprzeciwko byłego dyrektora. - Więc... Czego pan ode mnie oczekuje?
- Skąd podejrzenie, że czegoś od ciebie chcę? Może wpadłem na herbatkę... - odpowiedział.
- Pan nie wpada na przyjacielskie herbatki, jeśli nie chce czegoś przez to osiągnąć. Po za tym nie widziałam się z panem od pięciu lat. Nie uważa pan, że trochę zbyt dużo czasu minęło, aby to była tylko herbatka?
- Wciąż niebywale inteligentna - zamyślił się Dumbledore. - Ma pani rację, panno Granger. Nie przybyłem tu, jak to pani określiła - na przyjacielską herbatkę, choć gorącym napojem bym nie pogardził. Mam do pani prośbę.
- Słucham. - Hermiona założyła skrzyżowała ramiona i nie wykonała żadnego ruchu, aby przygotować herbatę. Albus nie zwrócił na to uwagi.
- Niech pani uważnie obserwuje Sarę Snape. Nie zrozum mnie źle, Hermiono. - Pierwszy raz podczas całej rozmowy użył jej imienia. - Nie uważam, że Severus jest złym człowiekiem, wręcz przeciwnie. Jednak myślę, że zgodzisz się ze mną - nie nadaje się na opiekuna dziecka, a w szczególności tak małego. Łatwo wybucha, a do dzieci trzeba mieć cierpliwość, której on - niestety - nie posiada. Nie chciałbym, aby Sarze coś się stało. Gdyby zaszła w niej jakaś zmiana, poinformuj mnie o tym. Pani Weasley wie, jak się ze mną skontaktować.
Po tych słowach Albus Dumbledore najnormalniej w świecie wstał i nie mówiąc już ani słowa więcej, wyszedł z mieszkania byłej Gryfonki.
Typowe, nawet się nie pożegnał. Powiedział co miał i wyszedł, pomyślała kobieta.
Hermiona pamiętała jeszcze czasy, kiedy Dumbledore był dla niej i jej przyjaciół wielkim, niepodważalnym autorytetem. Wydawał im się wtedy taki dobry i sprawiedliwy! Dopiero później odkryli, że we wszystkim, co robił, miał jakiś cel. Autorytet pozostał, ale nie ufali mu już tak, jak wcześniej.
Po wyjściu starego czarodzieja, kobieta usadowiła się przed telewizorem i włączyła go. Bezmyślnie zaczęła wpatrywać się w lecący film, zaś w jej głowie kotłowały się myśli.
Dumbledore uważa, że Snape będzie bił Sarę? Nie wierzyła w to. Albo to ma jakieś drugie dno, albo Drops zgłupiał na starość...
Bardziej skłaniała się ku pierwszej opcji - wszystko, co robił były dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart miało jakiś ukryty cel, a Dumbledore, odkąd go znała, był starym człowiekiem, lecz wciąż niebywale mądrym. Mądrym i przebiegłym. Jutro będzie sobota. Na zamartwianie się przyjdzie czas później. Bądź co bądź z Sarą miała się zobaczyć dopiero w poniedziałek. Teraz mogła się zająć nadchodzącym weekendem. Wypadałoby wreszcie odwiedzić Harry'ego, pomyślała jeszcze, zanim zasnęła ze zmęczenia na kanapie. Rozmowa przy kawie z Blaise'em uświadomiła jej, że ona także nie widziała się dawno z przyjacielem.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez coolness dnia Czw 18:38, 22 Kwi 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sasha
Worek treningowy Seva
Dołączył: 02 Paź 2009
Posty: 47
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z kociołka.. Płeć:
|
Wysłany: Sob 21:58, 27 Mar 2010 Temat postu: |
|
|
Takiej koncepcji jeszcze nie czytałam, powiało świeżością. Pomysł z brakiem magii bardzo udany, wszystko zgrabnie napisane chociaż na błędach za bardzo się nie skupiałam - wciągneła mnie treść. Postawa Dumbledore' a dziwna, no bo jak Snape mógłby uderzyć dziecko? Mimo to odebrałam to dobrze i pretekst musi być aby ich ścieżki się złączyły. Niecierpliwie czekam na 2 rozdział i pozdrawiam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
coolness
Mistrzyni Eliksirów
Dołączył: 03 Paź 2009
Posty: 443
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z lochów... Płeć:
|
Wysłany: Śro 16:50, 12 Maj 2010 Temat postu: |
|
|
Nawet nie wiem, dlaczego tego wsześniej tu nie wrzuciłam. Idiotyzm? Być może xD
Dziękuję Loss za bętę. Nawet nie wiecie z czym ona musi się użerać...
Wszelkie pozostałe błędy są moją winą.
Rozdział 2
Gdyby miał powiedzieć o niej coś na podstawie pierwszego wrażenia, pewnie rzekłby, że odziedziczyła nos Snape'ów, będący dla nich skazą od wieków. Nie ujmował jej jednak uroku. Zadarty. Tak, to było dobre słowo.
Szli przez jakiś czas w milczeniu. W końcu się odezwał.
- O czym myślisz, panno Snape? - zapytał, jak zwykle chłodnym tonem. Nie użył jej imienia, dochodząc do wniosku, że nie zamierza zmieniać swoich zwyczajów. Nigdy nie mówił do dzieci, bądź nastolatków, inaczej niż po nazwisku. Z wcześniejszym wtrąceniem panno, bądź panie.
- O życiu i o śmierci - odparła, a jej oczy zmieniły się na chwilę. Na zaledwie moment przestały być niebieskie, a stały się zupełnie puste, niczym czarna dziura. To wystarczyło - zauważył.
Merlinie! Z tym dzieckiem jest coś nie tak - myśl pojawiła się nagle i równie szybko zniknęła, jakby wymazana z pamięci.
Znów zapadła cisza, której najwyraźniej żadne z nich nie zamierzało przerwać.
- Tu mieszkam. - Ciemnowłosy mężczyzna wskazał ręką dość sporych rozmiarów dworek w stylu klasycystycznym, będący pozostałością po niegdysiejszej fortunie Snape'ów.
Skinęła głową, wciąż się nie odzywając.
Po chwili byli już w środku, a drzwi zamknęły się za nimi z cichym trzaskiem. Obydwoje mimowolnie zadrżeli. Ciemność panująca w przedpokoju była obezwładniająca. Wzrok nawet po dłuższej chwili nie mógł do niej przywyknąć.
Snape nacisnął przycisk. Gdy tylko została zapalona lampa, zrobiło się jaśniej. Sara rozejrzała się ciekawie po pomieszczeniu. Nie wyróżniało się niczym szczególny. Stojak na parasole, wieszaki na płaszcze i mała ławeczka, pod którą stały buty.
Kiedy weszli do salonu, pierwszym, co rzuciło jej się w oczy, był duży obraz przedstawiający siwobrodego czarodzieja w fioletowej szacie, najprawdopodobniej piszącego list.
- To Merlin, prawda? - zapytała sześciolatka.
Przytaknął.
I znów wróciła myśl, że to dziecko jest dziwne, jednak podobnie, jak i wcześniej zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
- Pokażę ci, gdzie będziesz spała - rzekł Snape po chwili milczenia, zmierzając powoli w kierunku schodów.
- Dobrze. - Skinęła głową na znak zgody.
Weszli na pierwsze piętro, na którym znajdowały się cztery pomieszczenia - łazienka, Snape'a, jego gabinet i nowy pokój Sary.
- To tu. - Mężczyzna otworzył trzecie drzwi.
Dziewczynka przestąpiła próg pokoju i rozejrzała się wokoło. Pomieszczenie nie było duże. Znajdowało się tu niewielkie łóżko i sporych rozmiarów szafa. Jedyne okno wychodziło na ogródek, który najlepsze czasy miał już za sobą.
Sara usiadła na łóżku i zaczęła wpatrywać się tępo w podłogę.
- Za pięć minut chce cię widzieć w swoim gabinecie - rzucił na odchodnym Severus, zostawiając dziewczynkę samą.
Kiedy wyszedł, zorientowała się, że nie poinformował jej, gdzie mieści się jego gabinet. Wzruszyła ramionami. Wiedziała, że trafi - zawsze jej się udawało i nie widziała w tym zupełnie niczego niezwykłego.
Kiedy czas dany jej przez wuja minął, wstała i skierowała się do pomieszczenia, które rzeczywiście okazało się być gabinetem Severusa Snape'a. Kiedy weszła, były Mistrz Eliksirów siedział przy hebanowym - dość sporych rozmiarów - stole, pisząc coś zawzięcie.
- Prosił pan, żebym przyszła - powiedziała. Nie miała zamiaru zwracać się do niego per "wujku". Nie znała tego człowieka. Był jej obcy.
Podniósł głowę.
- Siadaj - warknął, wskazując jej krzesło naprzeciwko biurka. - I siedź cicho - dodał po chwili.
Usiadła na wskazanym jej miejscu i spojrzała na mężczyznę. Podobnie jak jej zmarły ojciec miał czarne włosy, które z daleka wyglądały na od dawna niemyte i oczy w tym samym, ciemnym kolorze. Jego nos sprawiał, że mężczyzna wyglądał, jednym słowem, kanciasto.
- Nie musisz się na mnie gapić. Zapewniam cię, że nie jest to niezbędne do przeżycia - rzucił złośliwie, odkładając pióro na biurko.
Sarze wydawało się to niezbyt normalne - zwykli ludzie korzystali z długopisów.
Nie odpowiedziała. Nie widziała w tym sensu. Wezwał ją tu w określonym celu. Wiedziała, że w końcu zacznie mówić o tym, co miał powiedzieć od samego początku. Rzeczywiście, niewiele później rozpoczął swoją tyradę.
- Po pierwsze, - zaczął - musisz zrozumieć obowiązujące w moim domu zasady, których niewolno ci złamać. Nie ma nawet takiej opcji. - Jego twarz przybrała groźny wygląd, kiedy to podkreślał. - Masz się mnie słuchać, mówię o tym, choć powinno być to dla ciebie oczywiste. Choć z drugiej strony... dla smarkaczy, takich, jak ty żadne zakazy, zasady, czy ograniczenia nie są oczywiste - sarknął. - Uwierz mi, będzie lepiej dla ciebie jeśli będziesz mnie słuchać. Potrafię być bardzo niemiły... - Ton jego głosu sugerował, że złamanie jakiegokolwiek zakazu będzie się równało z natychmiastowo wydanym wyrokiem śmierci.
- Niewolno ci wchodzić do mojego gabinetu, chyba, że na mój wyraźny rozkaz - rozpoczął wymienianie. - Do mojego pokoju nie wchodzisz, choćby nie wiadomo, co się działo. Nie dotykasz obrazów wiszących w domu, ani książek bez pozwolenia, a nie zapowiada się, abym ci takie dał. Po powrocie z przedszkola będziesz udawać się prosto do swojego pokoju. Jeśli będziesz głodna, możesz zejść do kuchni i zrobić sobie kolację.
Kiwała głową potakująco, jakby chcąc mu przekazać, że rozumie i zamierza stosować się do zaleceń.
- Jutro udamy się do twojego starego domu i zabierzemy twoje rzeczy, dlatego też masz zjawić się na dole nie później niż o ósmej rano - dodał po chwili.
- Dobrze - powiedziała.
- Nie musisz się zgadzać, masz to po prostu wykonać - sarknął. - A teraz idź już do siebie. - Odprawił ją niecierpliwym ruchem ręki.
Kiedy wyszła, zajął się ponownie listem, który wcześniej pisał. Tekst był pełen niezbyt ładnych epitetów skierowanych pod adresem Albusa Dumbledore'a.
Niedołężny starcze,
jeśli myślisz, że będę miał czas na ciągle zajmowanie się tą smarkulą, to Twój kretynizm sięga zenitu. Najwyraźniej dopadła Cię wreszcie demencja starcza. Nie powinieneś przypadkiem już dawno wylądować na oddziale zamkniętym u Munga? Zapewniam Cię, że czułbyś się tam jak u siebie...
To były tylko niektóre z nich. Trzeba dodać, że te najmniej obraźliwe. W końcu skończył pisać i włożył list do koperty. Gestem ręki przywołał do siebie swojego puchacza. Dziękował w duchu Merlinowi, że choć magia wyparowała, pod pewnymi względami czarodziejskie sowy wciąż spełniały swoją funkcję, choć ze znajdowaniem adresata miały czasami nie lada problem. Snape nie przeżyłby, gdyby musiał godzić chodzić na mugolską pocztę.
- Masz - powiedział mężczyzna do ptaka. - Zanieś to temu sfiksowanemu starcowi.
Black, bo tak nazywał się puchacz, popatrzył na niego pytającym spojrzeniem i zatrzepotał skrzydłami.
- Dumbledore'owi, głupku! - warknął były Mistrz Eliksirów.
Severus westchnął bezgłośnie. Najwyraźniej imię puchacza, nieodłącznie kojarzące się z Syriuszem Blackiem ("Tym kundlem, odmieńcem i najzwyczajniej w świecie głąbem!"), było nad wyraz trafne. Ptak nie był zbyt mądry i rozgarnięty.
Snape nie spał tej nocy zbyt dobrze, zresztą ostatnia noc dobrze przespana, która pamiętał, miała miejsce... W zasadzie nigdy się nie zdarzyła. Severus mógł to stwierdzić z całą pewnością.
Mężczyzna przewracał się z boku na bok, rozmyślając. Myśli, kłębiących się w głowie i nie dających mu spokoju, miał naprawdę wiele. Stanowczo zbyt wiele. Nie płakał po śmierci starszego brata, nie czuł żalu po jego stracie. Bądź co bądź nie widział się z nim od wielu, wielu lat i nie czuł się z nim w najmniejszym stopniu powiązany. Jedyną złą rzeczą, jaka wynikła z jego śmierci, był fakt, że musiał się teraz zajmować sześcioletnią smarkulą, o której nie miał zielonego pojęcia. Nie wiedział nawet, że jego brat był żonaty, co dopiero, że miał córkę.
Były szpieg westchnął. Jego brat umarł braku umiejętności żyć bez magii. Żyć jeszcze parę lat po wielkim wyładowaniu magicznym, by nagle osierocić córkę, jednocześnie przysparzając Severusowi problemów? To nie trzymało kupy. Więc dlaczego akurat teraz umarł?, czarnowłosy mężczyzna zadawał sobie pytanie już kilka razy. Irytowało go to, że nie znał na nie odpowiedzi. Wątpliwości sprzed pięciu lat powróciły. Czy ja też mogę umrzeć w każdej chwili? Co jest tego powodem? Czy czarodziej bez magii nie wytrzymuje aż tylu lat? Czy wszyscy czarodzieje w końcu umrą?, zastanawiał się Snape.
Ranek zastał mężczyznę dokładnie na tym samym etapie, co poprzedzająca go noc. Severus leżał na plecach, wpatrując się tępo w sufit, jakby było na nim coś wielce ekscytującego. Pytania zadane jedynie w myślach zaledwie parę godzin temu, wciąż nie uzyskały odpowiedzi.
Kiedy wybiła ósma, Snape zmrużył wściekle oczy. Dziewczyna jeszcze nie zeszła na dół. Kiedy piętnaście minut później wciąż jej nie było, wstał z zamiarem udania się do jej pokoju i dania jej ostrej reprymendy, jednakże właśnie wtedy weszła do jadalni.
- Gdzieś ty była? - warknął. - Przecież wyraźnie mówiłem, że masz tu być najpóźniej o ósmej, panno Snape... - zauważył.
Nie odpowiedziała, siadając koło niego. Wzięła do ręki kromkę chleba i posmarowała ją masłem, wciąż go ignorując.
- Odpowiadaj, jak się do ciebie mówi! - krzyknął czarnowłosy. Jak ta smarkula śmiała tak go lekceważyć?!
- Dobrze - przytaknęła.
Uniósł pytająco brew do góry.
- Dobrze, będę odpowiadać na zadane pytanie - poprawiła się.
Spojrzał na nią, jakby czekając aż dokończy mówić.
- I przepraszam za spóźnienie - dodała w końcu.
Skinął głową, potwierdzając przypuszczenia Sary, że to właśnie chciał usłyszeć i powiedział:
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie... Dlaczego się spóźniłaś?
- Zaspałam - odparła.
- Nie chce, by w przyszłości takie zdarzenie miało miejsce - rzekł poważnym tonem.
- Dobrze.
- Dobrze, proszę pana... - poprawił ją. - Tak masz się do mnie zwracać - wytłumaczył, widząc jej zdziwione spojrzenie.
- Tak, proszę pana.
Kiedy w końcu wyszli z domu i skierowali się do posiadłości jego zmarłego brata, słońce wzeszło już wysoko. Powoli zbliżało się południe. Zjedzenie śniadania, przypomnienie wszelakich zasad obowiązujących Sarę oraz znalezienie książki, którą Snape zamierzał wziąć ze sobą, zajęło im nieco ponad trzy godziny.
Dom zmarłego Toma Snape'a, a zarazem były dom Sary, mieścił się dokładnie dwadzieścia pięć minut drogi piechotą od posiadłości byłego Mistrza Eliksirów. Severus i Sara przebyli jednak tą odległość w czasie dwukrotnie szybszym. Snape był wysoki i stawiał duże kroki, a dziewczynka chcąc nie chcąc musiała za nim nadążyć, co jakiś czas podbiegając.
Dom nie był duży, ale zdecydowanie był dziwny. Cały z drewna - rzadkość w dzisiejszych czasach. Większość budynków, chociażby na tej samej ulicy, była zbudowana z cegły czerwonej lub klinkierowej. Nie wyglądało to ciekawie - szereg niemalże identycznych domków był bardzo monotonny, a wręcz nudnawy.
- Idź, weź swoje rzeczy, chcę cię widzieć na dole za... - Tu były Mistrz Eliksirów spojrzał na zegarek. - ... góra dwadzieścia minut. Tylko tym razem się nie spóźnił - warknął, kiedy wbiegała już po schodach.
Usiadł na bujanym fotelu przed kominkiem i wyciągnął zza pazuchy książkę, której tak długo rano szukali. Zaczął ją czytać, jednakże po chwili zatrzasnął ją z powrotem, przeklinając pod nosem Mistrza Eliksirów, który ją napisał. Co za kretyn! Przecież nawet Potter nie napisałby takich bzdur!, wyzywał autora "Eliksirów mrocznych i mroczniejszych". Stwierdzając, że ma jeszcze przynajmniej dziesięć minut, zanim dziecko wróci ze swojego pokoju, postanowił rozejrzeć się po parterze.
Traf chciał, że pierwszym pokojem, do którego zajrzał, okazał się być gabinet. Panującego tu bałaganu zdecydowanie niemożna było nazwać artystycznym chaosem, już bardziej alternatywną aranżacją przestrzeni. Papiery walały się dosłownie wszędzie - na podłodze, na krześle, na biurku... Severus, nie zważając na to, że je depcze, przedostał się (z wielkim trudem) do biurka, chcąc sprawdzić, czy nie ma na nim czegoś ciekawego. Jego wzrok prześlizgnął się obojętnie po paru kartkach zapisanych ciasnym pismem, a zatrzymał się na zeszycie zatytułowanym "Dziecko idealne". Snape, chwytając kajet, miał złe przeczucia, które niewiele później się sprawdziły. Kiedy tylko skończył czytać pierwszą stronę, wypuścił zeszyt z ręki. Kajet uderzył z łoskotem o podłogę, jednak były Mistrz Eliksirów nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Jego myśli były pochłonięte zupełnie czymś innym. Podejrzenia, że Sara jest bardzo dziwna odżyły momentalnie. Przed chwilą trzymał w dłoniach potwierdzenie własnych przypuszczeń. Dziecko idealne - te dwa słowa wciąż huczały mu w głowie.
Jak on mógł?, zapytał samego siebie z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Nie sądziłem, że ktokolwiek byłby do tego zdolny...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
kruszynka85
Kandydat na mięsko kociołkowe
Dołączył: 06 Lip 2010
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: lubuskie
|
Wysłany: Czw 19:09, 23 Gru 2010 Temat postu: |
|
|
Ciekawy pomysl na opowiadanie, brak magii, czarodzieje musza sobie radzic bez niej......szkoda tylko ze opowiadanie jest jest pisane dalej, bo czekam z niecierpliwoscia na dalszy ciag i pewnie nie tylko ja.
Odsyłam do regulaminu i proszę o konstruktywniejszy komentarz. Czas do 1 I 2011r.
Pozdrawiam, christ.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group deox v1.2 //
Theme created by Sopel &
Download
|