
|
www.sshg.fora.pl Forum dla fanów paringu Severus Snape i Hermiona Granger |
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Inor
Mistrzyni Eliksirów

Dołączył: 01 Paź 2009
Posty: 512
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Sypialnia Severusa... Płeć:
|
Wysłany: Pon 20:44, 12 Paź 2009 Temat postu: Cirmia |
|
|
Jeździec przeznaczenia
I
Wielka Świątynia, wypełniona blaskiem setek świec i kadzidlanym dymem, pogrążona była w ciszy. Wypełniającą ją mistyczną atmosferę wzmagały jeszcze opary palonych ziół i monotonne zawodzenia ukrytego na mrocznych balkonach chóru. Wysoki, niknący oczom strop pokryty był freskami przedstawiającymi wszystkie najpiękniejsze opowieści o dawnych, mitycznych czasach. W dzień, a także w trakcie ważnych uroczystości, widoczne były dzięki słonecznemu blaskowi oraz światłu świec ustawionych na monumentalnym kandelabrze, zawieszonym u sufitu, wysoko nad głowami zgromadzonych w świątyni wiernych.
Teraz panował tu półmrok a, wielka sala ziała pustką. Jedynie przed głównym ołtarzem klęczał chudy mnich i kiwając się lekko w tył i wprzód mamrotał coś pod nosem. Przymknięte powieki, drgały mu lekko, usta poruszały się w transie wypowiadanych formuł. Był zmęczony. Starcze ręce trzymał oparte na niskim stołku, z całych sił próbując powstrzymać ich mimowolne drżenie. Pokryta wątrobianymi plamami skóra lśniła w blasku ogników, zdawała się być cienka i delikatna jak pergamin. Szary, jednolity strój kapłana zlewał się z kolorem długich, zaniedbanych włosów, spływających mu falami na ramiona. Naprzeciw niego znajdował się dwuskrzydłowy ołtarz, teraz zamknięty. Drzwiczki odbijały światło świec, gładki metal tworzył coś podobnego do lustra. Gdyby stary Kapłan otworzył oczy, ujrzałby własna sylwetkę, szczupłego, przygarbionego wiekiem człowieka. Obydwa skrzydła były srebrne i pozbawione ozdób. Jednak każdy, kto choć raz widział ołtarz w jego pełnej krasie, musiał przyznać, ze kryły prawdziwy skarb. Nd ołtarzem widniała kunsztowna płaskorzeźba, przedstawiająca trzy głowy, należące do pięknych kobiet, z których ust wysuwały się wąskie zwoje pokryte inskrypcjami. Ozdobny napis, ułożony w podkówkę nad płaskorzeźbą, głosił:
Kez adan sirta Lardun et Kalan Youderne.
To my jesteśmy Prawem i Słowem Stworzenia.
W oczodołach kobiet tkwiły diamenty, które skrzyły się nawet w tym wątpliwym świetle, wypełniającym świątynię.
Rozległ się trzask zamykających się wrót. Zimny powiew owionął stojące przy wejściu kwiaty i znikł w dusznym mroku. Bladoniebieskie oczy kapłana zalśniły blaskiem świec. Kroki głucho dudniły w ogromnej sali, echo zwielokrotniało je, tak, ze wydawało się, że to nie dwie, a tysiąc stóp biegnie świątynną posadzką.
Stary Kaplan nie zmienił pozycji, przymknął z powrotem oczy. Tylko usta człowieka zaczęły szybciej poruszać się wyrzucając z siebie słowa modlitwy. Postać zbliżała się krokiem niezbyt śpiesznym, jednak niskie obcasy skurzanych butów postukiwały rytmicznie i głośno. Zawodzenie chóru ani na chwilę nie zamilkło, kapłan nie przerwał modlitwy. Krocząca świątynną nawa postać była nieproszonym gościem, persona non grata, zakłócająca mistyczna rzeczywistość spowijająca to miejsce. Stukot przybliżał się, jednak przybysz nie doczekał się żadnej reakcji ze strony kapłana. Szczęknęła dobywana broń. Starzec nie poruszył się, chór ani na moment nie zmienił monotonnej, ponurej melodii. Czarny kaptur zasłaniał twarz nadchodzącego. W końcu zatrzymał się, stając tuż za klęczącym człowiekiem. Złapał za siwe włosy i przechylił głowę kapłana do tyłu. Krótkie ostrze mignęło w półmroku, czarny płaszcz załopotał a głuchy dźwięk upadającego bezwładnie ciała odbijał się jeszcze przez chwilę echem po świątyni. Czarna postać zajęła jedno z miejsc na ławie. W czerwonej kałuży krwi rozlanej na posadzce odbijały się płomienie świec. Przybysz wyszedł, drzwi trzasnęły, a chór nadal śpiewał swą smętną pieśń o śmierci i przeznaczeniu…
***
Mówiono, że przyniósł go wiatr na swych skrzydłach. Głoszono, że to sam diabeł na czarnym koniu niosący zagładę całej ludzkości. Anioł śmierci. Jeździec Przeznaczenia.
Dzień przesilenia zimowego przypadał na czterdziestego trzeciego Yivern. Kojarzył się wszystkim ze świętem Tysiąca Lamp, pieczonym drobiem, zapachem parzonej mięty i pokrzywy. Dla jednej z rodzin, zamieszkujących małe miasteczko Guatemale, było ono szczególnie ważne. Tego dnia na świat przyszło ich dziecko – Tellige.
Guatemale leżało na południu górzystej krainy Umbarad. Mieściło nieco ponad pięć tysięcy ludzi i uchodziło za metropolię pustynnym krajobrazie Dzikich Stepów. Rzadko widywano tam przybyszów ze wschodnich, ludniejszych krain, jeszcze rzadziej decydowano się na ryzykowną podróż wśród Gór Smolistych.
Stało się tak, że w sześćsetnym roku drugiej ery, w dzień Przesilenia Zimowego, Święta Tysiąca lamp, Sivile powiła swemu mężowi Ardowi, córkę. Obydwoje powitali te narodziny z wielką radością, bowiem Sivile dobiegała lat pięćdziesięciu, a pan domu nie był od niej młodszy. Wyprawiono, przeto wielkie święto, zaproszono krewnych i rozpoczęła sie uczta. Wprosiło się na nią wielu włóczęgów, okolicznych żebraków, ale nikt nie zwracał na takie szczegóły uwagi. Przecież był to najszczęśliwszy dzień w roku!
W połowie uczty Ard wyszedł przed dom, by wywietrzyć nadmiar trunków uderzających mu do głowy. Spacerował dość długo po uliczkach, po czym wrócił na próg chaty. Stał tam chwilę, patrząc na światła miasteczka i na niebosiężne szczyty gór. Wtem poczuł na sobie czyjś wzrok. Obejrzał się niespokojnie. Nieopodal, na drewnianej ławie siedział mężczyzna. Ard nie znał go, jednak wydawało mu się, że gdzieś do już widział. Postać skinęła głowa. Odpowiedział na powitanie, jednak nie ruszył się z miejsca. Mężczyzna znowu kiwnął głową, dużo natarczywiej. Ard ruszył z wolna. Zatrzymał się przed postacią, zachowując jednak znaczny dystans. Z natury był rozsądnym człowiekiem.
- Przy-sz-edłem po…- nieznajomy z wyraźnym trudem wymawiał słowa w języku południowców.
- …nagrode. –Skończył.
-Jaką do cholery nag…- zaczął, ale cos zaczynało mu świtać.
- Nie udawaj Zash głupka.
Teraz Ard był już pewien. Znał go. I to całkiem nieźle. Wiedział na przykład, ze jest podłym Ordulczykiem.
-Jaką, parszywcu?
-Dobrze ty wiesz już.
- Złoto?
Ordulczyk uśmiechnął się tylko tajemniczo, i jakby lekko drwiąco. Nagle Ard pobladł.
- Wróciła pamięć. Brawo, Zash. A teraz dawaj.
-A jeśli nie?
- Jak nie, to będę musiał użyć innych środków, nie rozmowa.
Ard dopiero zobaczył wielki, półtora lub dwu ręczny, miecz leżący obok przybysza na ławie. Przełknął ślinę. Był jednak zdesperowany. Nie podda się.
- Nie chcesz ty stracić, ja wiem. Ale jeśli ty nie dasz, ty stracisz kogoś innego.
- Ale to jest moja ostatnia szansa..
- Się składa, że moja też. Przegrałeś. Płacisz.
-Idź i nie wracaj.
Przybłęda skinął głową.
-Ja ci na imię?
Ordulczyk popatrzył na człowieka chwilę, z pogardą.
-Nie znajdziesz mnie. Ale imię moje… Beormid - rzekł i ruszył w stronę domu.
Mówiono, że Jeździec Przeznaczenia nigdy nie wyjeżdża bez okupu lub ofiary. Tym razem los był dla niego bardzo hojny. Dostał i jedno i drugie.
***
Ard zniknął z domu razem z pokaźną skrzynią. Poszła go szukać. Bała się, żeby nie rozdał czegoś po pijaku. Długo przemierzała okoliczne uliczki. Znalazła go dopiero nad ranem. Wyłonił się nagle z mgły, majtając nogami na wietrze.
***
Tu noce nigdy nie były ciche, a dnie wypełnione błogim, słonecznym blaskiem. Chmury błąkały się i zbierały powoli, a każdy świt nadchodził krwawy, wypluwając dwa słońca, po przeciwnych stronach Cirmii.
Dlaczego świat nadal istniał niezburzony gniewem bogów? Beormid w nich nie wierzył. Wiedział, natomiast, że wszystkie zdarzenia wokół są początkiem końca: długiego i parszywego i że nie ma zamiaru przeszkadzać w tym leniwym Armagedonie.
Dorzucił drew do ogniska i wpatrzył się w płomień. Brunatne Moczary nocą nie były najbezpieczniejsza okolicą. Jednak jego to nie obchodziło. Blask miał ja zwabić, nie odstraszyć. Jak dawno już nie widziała czerwonego światła żaru? Ile czasu żyła w mroku i potępieniu własnych mocy, których nie mogła poskromić?
Czekał. Tak, jak co roku. Jednak, jak dotąd nigdy się nie zjawiła. Sprawdził, czy miecz lekko wychodzi z pochwy i oparł się o wilgotny pień drzewa za sobą, zamykając oczy. Monotonny szelest liści uspokajał go.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
coolness
Mistrzyni Eliksirów

Dołączył: 03 Paź 2009
Posty: 443
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z lochów... Płeć:
|
Wysłany: Pon 20:50, 12 Paź 2009 Temat postu: |
|
|
Nie powiem, ciekawe, ale, że ja nie jestem w stanie myślec po paru klasówkach i kartkówkach powiem tylko, że jak zwykle świetnie napisane. Bo co jak co Inor, ale do twoich tekstów nigdy nie mogę się doczepic.
A jednak przyczepię się do jednej rzeczy. Oznakuj tekst Inor!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez coolness dnia Pon 21:00, 12 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group deox v1.2 //
Theme created by Sopel &
Download
|